Przegląd #wrzesień, #październik, #listopad, #grudzień

Jak idzie realizacja noworocznych postanowień? U mnie chyba całkiem dobrze, skoro publikuję już drugi post w tym miesiącu. Znalazła się chwila wytchnienia, dlatego przysiadłam, aby naskrobać wam tradycyjnie kilka polecajek z minionych miesięcy ubiegłego roku.

Ale najpierw podsumowanie tego, co działo się na noszerazykilka.pl w tych miesiącach. Raz – pojawiły się wpisy o naszym pobycie na Węgrzech (w królestwie dobrego wina – Tokaju oraz stolicy państwa -Budapeszcie) tym samym wątek Eurotripu został poprowadzony do końca. Finalizuję drobnym podsumowaniem, które pokazuje rachunek, jaki wystawił nam na koniec Eurotrip, a także wpływ, jaki miał na nasze późniejsze życie. Z poczuciem spełnionej misji zabieram się za opis kolejnych podróży, których po Eurotripie było co nie miara. Zgodnie z Te. uznaliśmy, że kolejne wpisy będą miały już nieco inną formę – bardziej pragmatyczną. Eurotrip pisany był jeszcze w zamiarze prowadzenia pamiętnika z wyprawy. Nie przypuszczałam wtedy, że blog będzie cieszył się powodzeniem i będziecie doszukiwali się w nim stricte praktycznych wskazówek. W kolejnych opisach wypraw będzie więcej przydatnych informacji i ciut mniej prywaty.

W październiku gościliśmy w Mińsku na Białorusi. Wypad był nieco spontaniczny – skorzystaliśmy z powstałej niedawno opcji bezwizowych przelotów. Procedura przejścia granicy polsko-białoruskiej jest banalnie prosta i każdy jej etap został przeze mnie szczegółowo przedstawiony we wpisie „Jak wyjechać na Białoruś bez wizy”.

W okresie przedświątecznym odkurzyłam dział „Zawadiaka tworzy”. Święta to bardzo wdzięczny okres dla rękodzielnictwa. Jeszcze w listopadzie powstał kalendarz adwentowy, którego część składową – etykietki z numerami dni pozostałych do Świąt, możecie pobrać za free z bloga. Teraz to wam się słabo przyda, ale przypomnę o nich za rok 😉 Pojawiło się również porównanie dwóch receptur na wykonanie niebanalnych ozdób świątecznych – z masy porcelanowej i masy sodowej. Zachęcam do zapoznania się z moimi spostrzeżeniami, nim sięgnięcie po któryś z przepisów.

A teraz kilka polecajek z 4 miesięcy:

NAJLEPSZE FLMY

„Casting na JonBenet” reż. Kitty Green

Mała, sześcioletnia blondyneczka wchodzi na scenę, przedstawia się: „Mam na imię Hannah, ubiegam się o rolę JonBenet Ramsey”. Wzrok kieruje na kamerę, wprost w oczy widza i pyta: „Wiecie, kto zabił JonBenet Ramsey?”

No właśnie. Wiecie? Jeżeli nie, to pod koniec filmu będziecie wiedzieć. Bo właśnie takie zadanie ma dokument „Casting na JonBenet”. To prowokacja, która ma na celu wyrobienie u widza własnego zdania na temat, kto w 1996 roku zamordował małą miss piękności. Film jest szansą na wydanie wyroku, który nigdy nie zapadł.

Morderstwo sześcioletniej JonBenet Ramsey wstrząsnęło światem, bo chyba nic tak nie porusza, jak śmierć niewinnego dziecka. A jeżeli w morderstwo uwikłani są członkowie rodziny, wtedy mamy buchającą ogniem sensację. Jednak, pomimo sporej liczby dowodów, sprawcy nigdy nie złapano. I to czyni sprawę śmierci JonBenet Ramsey jeszcze bardziej tajemniczą i fascynującą.

Dokument ma formę castingu, podczas którego dobierani się aktorzy do odegrania ról członków rodziny Ramsey oraz innych osób potencjalnie wmieszanych w sprawę morderstwa dziewczynki. Wybór aktorów nie jest przypadkowy – dzielą się oni na dwie grupy: pierwsza to osoby, które pochodzą z miasta, w którym doszło do zbrodni. Znają oni lokalne plotki i są emocjonalnie związani z tragedią. Druga grupa to osoby, w życiu których pojawiły się pewne doświadczenia, które rzutują na odbiór przez nich sprawy morderstwa (np. opis zachowania rodziców po śmierci brata jednej z aktorek). Otrzymujemy więc polifonię różnorodnych opinii, które mają mieć wpływ na zbudowanie tej jednej – opinii widza.

Wisienką na torcie jest finalna scena, gdzie wszyscy aktorzy odgrywają warianty tego, co mogło zajść w domu Ramsey’ów. Jeżeli może być do dla was jakąś wykładnią, to wyznam, że w tym momencie zakręciła się w moim oku łza. Naprawdę warto obejrzeć dokument nie tylko ze względu na mocny temat, ale za formę ciekawego eksperymentu społecznego, którego widz jest poniekąd częścią.

 „Początek” reż. Mike Cahill

Chcę wam opowiedzieć historię, jak oczy zmieniają ten świat.

Zawsze mam problem, jak zachęcić do obejrzenia tego filmu, tak, aby nie zdradzić zakończenia i żeby swoją opowieścią nie sprowadzić fabuły do banalnego melodramatu. „Początek” pokazuje miłość dwojga młodych ludzi: stąpającego twardo po ziemi, młodego naukowca Iana oraz modeliki Sofii, której filozofia życia silnie zakorzenia się w ezoteryce. Mimo łączącego ich uczucia dochodzi między nimi do starć. Podmiotem dyskusji często bywa podmiot pracy Iana. Naukowca fascynują ludzkie oczy i swoimi badaniami chce dowieść, że coś tak idealnego i niepowtarzalnego jak oko zostało wytworzone na drodze procesów ewolucji, podważając tym samym argument, że oczy są obrazem duszy, natchnionym dziełem Stwórcy. Krócej ujmując, Ian chce udowodnić, że Boga nie ma. Z czym oczywiście nie zgadza się uduchowiona Sofi.

To tylko ogólny zarys fabuły, jakby początek „Początku”, że tak się pobawię słowem. Naprawdę warto obejrzeć ten film i, jakiekolwiek są wasze przekonania odnośnie sensu naszej egzystencji na tym świecie, warto zobaczyć wariant, jaki serwuje „Początek”. A na końcu filmu poczekajcie, aż przelecą napisy. Czeka tam na was scena-niespodzianka 😉

NAJLEPSZE KSIĄŻKI

Seria „Muminki” Tove Jansson oraz „Mama Muminków” Boel Westin

Moja koleżanka ze studiów powiedziała kiedyś, że za podmiot swojej przyszłej pracy magisterskiej obierze „Muminki”, czym mnie nico zaintrygowała, bo co mogło być takiego interesującego w historyjce przeznaczonej dla dzieci, aby przeprowadzać analizę badawczą. W tym czasie moja znajomość „Muminków” ograniczała się jednak do popularnego­ animowanego filmu made in Japan, które puszczano w środowej wieczorynce. Aby się przekonać, co takiego jest w tych „Muminkach” na któreś święta Bożego Narodzenia zażyczyłam sobie na prezent – całą serię oprawioną w piękne, minimalistyczne w grafice okładki. Pierwsze części: „Małe trolle i wielka powódź” oraz „Kometa nad Doliną Muminków” zniechęciły mnie do dalszego zagłębienia się w serię, bo, w moim odczuciu, były typowymi baśniami dla dzieci i nie znalazłam w nich niczego fascynującego. Porzuciłam lekturę „Muminków” na jakiś czas.

Do powrotu do serii zachęciła mnie intrygująca biografia Tove Jansson przeczytana tu, którą potem uzupełniłam książką autorstwa Boel Westin „Mama muminków”. Biografii Tove autorstwa B. Westin mogę co nieco zarzucić. Najciekawsze dla mnie w jej książce były dla mnie fragmenty pisane przez samą Tove – listy. Pani Westin kiepsko prowadzi narrację, brakuje mi u niej konsekwencji chronologicznej i przeszkadza mi nader rzucająca się w oczy gloryfikacja Tove, co jest uzasadnione tym, że kobiety znały się osobiście. O geniuszu, zaradności, barwnym charakterze Mamy Mumnków najlepiej przekonać się bezpośrednio poprzez jej epistolografię, która również została wydana w formie książki.

Wracając jednak do krągłych trolli: ze zdumieniem odkryłam, jak bardzo Muminki ewoluują w trakcie całej serii i jak bardzo autentyczne stają się ich problemy: depresja u Filifionki, sieroca potrzeba matczynej miłości u Homka, kryzys wieku średniego u Tatusia Muminka. Po przeczytaniu życiorysu Tove dowiedziałam się natomiast, w jakim kontekście powstały dwie pierwsze książki, które na początku odrzuciłam. Nie przeszło mi przez myśl, że „Małe trolle i wielka powódź” oraz „Kometa nad Doliną Muminków” zostały napisane w doświadczeniu wojny i były próbą odnalezienia ukojenia w bezpiecznym, bajkowym świecie.

„Muminki” są baśnią, która spodoba się dzieciom, natomiast dorosły wyciągnie z fabuły coś z „swojskiego”, dlatego polecam zapoznanie się z lekturą, która dostarczy Wam wiele smaczków, jeżeli uprzednio zaznajomicie się z życiorysem autorki.

NAJCIEKAWSZE PODRÓŻE

Mińsk, Białoruś – cudownie było wrócić na stare śmieci! Mimo że siedem lat temu wyjeżdżałam z Mińska z dużym uczuciem uligii (o przyczynie przeczytacie tu i tu), to tym razem, zwiedzając znane mi rejony, dałam się owładnąć nostalgii. Czasem potrzeba czasu, żeby do siebie zatęsknić.

Muzeum II Wojny Światowej – miejsce, które wygrało zorganizowany przeze mnie konkurs na propozycję miejsca, które warto odwiedzić jesienią. Nie pożałowaliśmy naszego wyboru zwycięzcy. Muzeum wywarło na nas wrażenie. Koncepcją i poziomem technologicznym dorównywało temu, które widzieliśmy w Tallinie – Lennusadam Seaplane Harbor. Zasługuje na osobny wpis, więc wypatrujcie go niebawem na blogu.

A jakie są wasze polecajki z ostatnich miesięcy?

Jeśli uważasz ten artykuł za przydatny, podziel się nim z innymi.
Pozostań też z nami w kontakcie:
– Polub nasz fanpage na Facebooku, a będziesz na bieżąco z najnowszymi artykułami i ciekawostkami z naszych podróży
– Śledź nas na Instagramie. Znajdziesz tam ciekawe rękodzieła, wartościowe książki i relacje z miejsc, w których bywamy

Reklama