Eurotrip dzień 6 – Chorwacja: Jeziora Plitwickie
CHORWACJA
Waluta: 1 kuna = 0.55 zł
Język: chorwacki
Autostrady i drogi szybkiego ruchu płatne – wymagana winieta
Kraj należący do UE – niewymagany paszport
Co kupić na pamiątkę: wino, lawendowe pachnidła, wyroby koronkowe
Nasze noclegi na dziko, wyszukiwane późno w nocy na ostatnią chwilę, miały jeden niepodważalny atut. Była to zagadkowość miejsca, w którym nocujemy – tajemnica, która odsłaniała swe oblicze dopiero o poranku. Bywało czasem, że niefortunnie dobraliśmy miejsce, gdy na przykład budziły nas rano kroki przechodniów idących do pracy, przejeżdżające samochody czy ujadanie psa. Czasem jednak, jak i w tym przypadku, okazywało się totalnym strzałem w dziesiątkę!
Tamtego poranka obudziły mnie ciepłe promyki słońca wpadające przez szybę do samochodu. Wyczłapałam z auta rozprostować ścierpnięte kończyny i… nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Przede mną rozprzestrzeniał się widok na malowniczy masyw górski! Piękno widoku podkreślała niesamowita pogoda. Zobaczcie sami.
Zaraz po mnie wstali chłopcy i od razu ruszyliśmy w trasę. Mieliśmy sporo drogi do nadrobienia, a naszym celem na dziś miały być Jeziora Plitwickie.
Czekały na nas całkowicie inne widoki. Wraz ze Słowenią pożegnaliśmy się z Alpami. Teraz nasze auto pędziło nabrzeżem lazurowego Morza Adriatyckiego.
Upał tego dnia był nieznośny, więc postanowiliśmy wykąpać się w morzu. Zatrzymaliśmy się już w Chorwacji, w małej nadmorskiej miejscowości Novi Vinodolski, gdzie tradycyjnie chcieliśmy kupić śniadanie w Lidlu, a przy okazji zostawić przed marketem samochód i pójść się wykąpać do morza, położonego jakieś 100 metrów dalej. Najwidoczniej nie byliśmy oryginalni w naszych zamiarach, ponieważ cały parking zawalony był autami. Po paru objazdach w kółko w końcu udało nam się znaleźć miejsce i po szybkich zakupach ruszyliśmy ku morzu.
Rozłożyliśmy się na płytach i chłopcy zaczęli się ścigać, który pierwszy wejdzie do wody. Pierwszy wbiegł T. i jego pierwszy kontakt z Adriatykiem opiszę onomatopeją:
Jupijeeeej!
Ślizg!
Plask!
Jebs!
Z pierwszym krokiem w wodę T. poślizgnął się i upadł do wody 🙂 Wstyd mi, gdy z perspektywy czasu o tym myślę, bo pierwsze co, to powinnam zrobić to rzucić się wpław ukochanemu na ratunek. Sytuacja wyglądała jednak niezwykle komicznie, dosłownie mogłaby konkurować z najlepszymi scenami dobrych slapsticków. Wszyscy jednocześnie ryknęliśmy śmiechem. Po minucie opamiętałam się jednak i ze zgrozą w głosie spytałam, czy wszystko w porządku. T. wyczłapał się z morza i usiadł na płycie. Całe prawe udo miał poharatane od betonowych płyt. Rana była czerwona od krwi i zielona od glonów. Na szczęście w mojej reklamówce z lekami miałam różnego rodzaju substancje odkażająco-kojąco-gojące, więc obyło się bez amputacji nogi.
Adriatyk przerósł nasze oczekiwania. No może nie do końca moje, bo trochę poczytałam o kąpielach w Chorwacji w internecie. Nabrzeże Adriatyku jest kamieniste, przez co śliskie i niebezpieczne dla niewprawionych pływaków. Przez chwilę nieuwagi możemy łatwo zrobić krzywdę naszym przyzwyczajonym do aksamitnego piasku (mułu) Bałtyku stopom. Ja zaopatrzyłam się w specjalne buty do kąpieli i polecam to każdemu wybierającemu się nad Adriatyk Polakowi. Kąpiel w nich jest niezbyt komfortowa, za to nogi całe.
Poopalaliśmy się trochę w słońcu. Z zaciekawieniem obserwowałam przemykające po betonowych płytach niewielkie kraby, zastanawiając się, czy uszczypnięcie takiego malucha spowodowałoby wielką szkodę moim palcom. Po kąpieli późne śniadanie i w drogę. Krajobrazy w Chorwacji bardzo różniły się od tych słoweńskich. Góry były bardziej piaskowe, jasne, wysuszone. Rzadka roślinność, ostre i sztywne trawy. Mimo to pejzaże prezentowały się malowniczo i ryzykuję stwierdzeniem, że nawet lepiej niż alpejskie.
W podróżowaniu na własną rękę samochodem świetne jest to, że w każdej chwili można zatrzymać się, aby na dłużej rozkoszować się niesamowitym widokiem. Zawsze można zboczyć z trasy, aby zobaczyć coś innego niż zamierzano. Ta swoboda i możliwość wyboru nadała naszej podróży niesamowity charakter. Zobaczyliśmy miejsca, których nie reklamuje się nigdzie w internecie. Po zasmakowaniu wyprawy na własną rękę, najprawdopodobniej nigdy nie skorzystamy z usług biura podróży.
W Chorwacji spotkaliśmy pełno opuszczonych domostw lub niedokończonych budowli. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, ale zastanawialiśmy się z T. nad wykupieniem takiej jednej rudery i pozostaniem w Chorwacji na nieco dłużej. Tym bardziej, że ceny nieruchomości są niezwykle atrakcyjne w porównaniu z tymi z Polski.
Chorwacki świeży kebab.
Tablica informująca o możliwości bliskiego kontaktu z minami. Po wojnie z lat 90 wiele min nie zostało znalezionych i zdetonowanych. Dlatego staraliśmy się nie zbaczać za bardzo z trasy.
Droga na Plitwickie Jeziora była długa, wąska i niezwykle kręta. Przez większość trasy serce miałam w gardle, gdyż zakręty na ostrych serpentynach nie były zabezpieczone barierkami! A jechaliśmy wciąż wyżej i wyżej i w pewnym momencie nad nami zrobiła się spora przepaść. Trasa była tak dzika, ze odnieśliśmy wrażenie, że nie jedziemy właściwą drogą. Okazało się, że nie tylko my. Po drodze spotkaliśmy parę Francuzuów, którzy zagubili się na trasie. Problem ich potęgował fakt, że mieli mało paliwa i musieli szybko znaleźć jakąś stacje benzynową, więc nie mieli za dużo czasu na błądzenie po okolicy. Na szczęście dało nam się szybko poprowadzić ich do głównej drogi.
To, co uderza kierowców podróżujących po Chorwacji to rewelacyjny stan dróg. Jadąc wioską odnosiliśmy wrażenie, że jedzie się lepiej niż polską ekspresówką.
GPS wskazywał, że dojeżdżamy do celu, a Jezior Plitwickich wciąż nic nie było widać. Generalnie to nawet nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Na zdjęciach Park Narodowy Jezior Plitwickich wyglądał na obszerny i dobrze zagospodarowany. My natomiast wokół siebie wciąż mieliśmy dzicz! Jedynie coraz liczniejsze grupki turystów spotykane przy drodze sugerowały, że zbliżamy się do celu. Udało nam się spotkać też rodzinę z Polski, która pokonywała spory odcinek trasy pieszo i prosili nas o podwózkę chociaż kilku osób. Auto mieliśmy zapełnione i tym razem nie byliśmy w stanie pomóc, natomiast bardzo ucieszył nas fakt, że spotkaliśmy rodaków za granicą. Jak się potem paradoksalnie okazało, częściej na ulicach Chorwacji słyszeliśmy język polski niż chorwacki. Co najpierw nas ucieszyło, potem zaczęło w pewien sposób przeszkadzać, gdyż nie odczuwaliśmy egzotyki miejsca, słysząc co chwilę głos rodaka.
Zostawiliśmy samochód w miejscu, gdzie zaparkowane były też inne auta i ruszyliśmy przed siebie. Zwiedzanie rozpoczęliśmy intuicyjnie, nie wiedząc dokładnie w którą stronę iść. Ruszyliśmy więc pokornie za tłumem. Rozpoczęliśmy wędrówkę po Parku i nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom…
Drogi czytelniku, jeżeli wybierasz się na wycieczkę do Chorwacji, wpisz sobie Jeziora Plitwickie jako „must visit” na swojej liście miejsc do zwiedzenia. Park Narodowy Jezior Plitwickich w Chorwacji to kompleks połączonych kaskadowo jezior. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że było to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie udało nam się zobaczyć na Eurotripie. To miejsce jest wprost niesamowite! Przepiękne kaskady wodospadów, krystaliczna, lazurowa woda. Nigdy wcześniej nie widziałam tak przejrzystej wody – byłam w stanie dojrzeć konary, zawalone mosty, zatopione łodzie położone daleko na dnie. Niesamowita ilość ryb, które, przy odrobinie zwinności, można wyłowić z wody ręką.
Przez jaskinię weszliśmy na górny taras jezior.
Widok z góry.
Zapadał zmierzch, więc obejrzenie wodospadu oraz jezior położonych w wyższych częściach parku zostawiliśmy na jutrzejszy dzień. Nie mieliśmy co prawda w planie przeznaczać na Jeziora Plitwickie drugiego dnia, ale miejsce tak nas urzekło, że stwierdziliśmy, że warto.
Od śniadania nie mieliśmy niczego w ustach, dlatego rozglądaliśmy się za miejscem, w którym moglibyśmy tanio coś przekąsić. Niedaleko stała mała restauracyjka z ograniczonym wyborem i nie najtańszym jedzeniem, ale przy takim głodzie i zmęczeniu było nam wszystko jedno.
Razem z T. wzięliśmy sobie kawałek wieprzowiny z ziemniakami i pomarańczową pastą, która niesamowicie przypadła nam do gustu. Od tamtej pory ajvar często gości na naszych stołach. Na szczęście bez większych problemów można dostać tę pyszną paprykową pastę w naszych marketach z czego najbardziej polecam tę chorwackiej firmy Podravka. Znajomy kucharz wyznał mi, że warto kupować chorwackie specjały, gdyż nie zawierają one tyle chemii spożywczej, co produkty z pozostałych krajów Unii Europejskiej. Chorwaci konserwują swoje wyroby naturalnie – pasteryzacją i przyprawami.
Gdy dotarliśmy do samochodu było już ciemno, a nasze auto jedyne na parkingu. Kolejny raz przypadło nam szukać noclegu po ciemku. Jednak byliśmy już tak zmęczeni, tak spragnieni gorącej kąpieli i spokojnego snu, że zgodnie postanowiliśmy poszukać kempingu.
Zatrzymaliśmy się w Korona Camping. To był najdroższy kemping na naszym Eurotripie – na osobę wyszło jakieś 45,5 zł. Jednak standard campingu był bardzo wysoki. Nie pogardziłabym glazurą z kempingowej toalety we własnej łazience. Niedaleko naszego namiotu była restauracyjka. Podpytaliśmy kelnerów, czy możemy podładować baterię od aparatu – intensywne fotografowanie jezior dało się we znaki baterii. Wypiliśmy piwo i przysłuchiwaliśmy się grajkom, występującym na scenie. W końcu zmęczeni ruszyliśmy do namiotu.