Eurotrip dzień 15 – Bułgaria: Sofia
Oczekiwania.
Mimowolnie pojawiają się podczas planowania podróży i wpływają na późniejszy odbiór miejsc. Przed wyruszeniem w drogę przeglądamy foldery biur podróży, podróżnicze blogi, zdjęcia z map Google, aby nasycić oko przepięknymi fotografiami z miejsc, które zamierzamy odwiedzić. I potem, gdy już docieramy do celu, weryfikujemy czy miejsce sprostało naszym wyobrażeniom, czy okazało się totalną klapą.
I chyba w przypadku Bułgarii nasze oczekiwania okazały się zbyt wysokie.
Rozczarowanie.
Tym właśnie była dla nas Bułgaria.
BUŁGARIA
Waluta: lew
Język: bułgarski
Kraj należący do UE – niewymagany paszport
Co kupić na pamiątkę: wino, rękodzieło ludowe, rakiję, ikonę
Choć trzeba uczciwie przyznać, że Bułgaria miała poważnych konkurentów. Trudno jest się podobać, gdy rywalizuje się z malowniczą Chorwacją, Grecją czy Czarnogórą, które widzieliśmy uprzednio. I można by usprawiedliwić Bułgarię, że właśnie te państwa podniosły jej poprzeczkę, bo w jakiś sposób wysublimowały nasze gusta. Jednak po Bułgarii przyszła kolej na Rumunię, co do której z kolei nie mieliśmy zbyt wielkich oczekiwań, a która urzekła nas na tyle, że obiecaliśmy sobie jeszcze kiedyś zwiedzić ten kraj. Natomiast do Bułgarii zapewne już nigdy nie powrócimy.
***
Miasteczko budziło się do życia, więc chcąc nie chcąc musieliśmy wstać i my. Wybraliśmy niefortunne miejsce na nocleg: gwar z ulicy nie dał nam dłużej pospać. Posępnie spakowaliśmy namiot Michała do bagażnika i ruszyliśmy w drogę. Zatrzymaliśmy się przy Kauflandzie, chcąc zaliczyć dwie sprawy za jednym zamachem: śniadanie i toaletę.
Po drodze mieliśmy jeszcze kilka widoków na piaskowce.
Nasze plany wobec Bułgarii były proste: zwiedzić stolicę Sofię – jedną z najstarszych córek Europy, zjeść tam jakiś przyjemny obiadek i wyruszyć w dalszą drogę, kierując się ku Rumunii. Bułgaria pewnie byłaby dla nas jedynie tranzytem, gdyby jej stolica nie znajdowała się na naszej drodze. Wstyd więc byłoby tam nie pojechać.
Chyba jednogłośnie okrzyknęliśmy Sofię najnudniejszą królową pośród zwiedzonych stolic. Za wyjątkiem katedry Św. Aleksandra nie widzieliśmy w centrum niczego, co mogło zachwycić lub nawet na chwilę przykuć uwagę.
Zaskakujące jest jednak to, jak w mieście współgrają ze sobą zarówno prawosławne kościoły, jak i otomańskie meczety.
Po kilkudziesięciu minutach szwendania się po centrum, poszliśmy do zatłoczonej knajpki, kierując się złotą zasadą: tam gdzie jest dużo ludzi, tam dają dobrze jeść. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że o ile w stolicy Bułgarii nie da się niczego interesującego pozwiedzać, o tyle nasycić żołądki solidnie i tanio już tak. Pyszne aromatyczne mięsne potrawy rozpieszczały nasze podniebienia. W dodatku przepiękne kelnerki skradły serce Dextera i sprawiły, że akurat dla niego Bułgaria mieści się wysoko w top najlepszych państw.
Bułgaria nie jest dla nas, natomiast nie powiedziane, że nie znajdzie zwolenników. Bułgarię pokochają głównie turyści poszukujący miejsca na spokojny i słoneczny urlop. Bułgarskie wybrzeża to wspaniała alternatywa dla mniej bezpiecznego Egiptu czy Turcji. Nie piszę tego ze swojej autopsji, ponieważ nie udało nam się zaliczyć bułgarskich plaż, jednak moi dobrzy znajomi spędzili w Bułgarii fajne i dość tanie wakacje. Odnajdą się więc tu urlopowicze, którzy lubią odpoczywać w nadmorskich kurortach. Turystów może zaskoczyć fakt, że Bułgarzy bardzo słabo mówią w języku angielskim. Obrazuje to komiczna sytuacja, gdzie w przygranicznej stacji benzynowej zadaliśmy kontrolne pytanie młodemu ekspedientowi „Do you speak english?” a otrzymaliśmy zakłopotaną odpowiedź „Maybe”.
Jeszcze kilka widoków z trasy.
Do granicy bułgarsko-rumuńskiej dotarliśmy późnym popołudniem. Państwa te oddziela od siebie rzeka Dunaj, przez którą podróżujący samochodami muszą przeprawić się promem. Jakoś tak wyszło, że zanim zorientowaliśmy się co i jak z tymi rzecznymi kursami, prom właśnie odbił do brzegu i musieliśmy czekać prawie godzinę na pojawienie się następnego.
Czas umiliła nam rozmowa z napotkanym Rumunem, który opowiedział nam co nieco o swoim kraju. Humorystycznie nazywał Rumunię „biednym krajem bogatych ludzi” i chyba wiedzieliśmy, o co mu chodzi, mijając później po drodze bogate wille Romów. A właśnie odnośnie tej nacji, nasz rozmówca wyznał nam, że ubolewa, że mieszkańcy Europy utożsamiają Rumunów z Romami. Romowie to tak naprawdę wielki problem Rumunii. Rumuni są bardzo otwartym i uczciwym narodem, natomiast wiosek Cyganów najlepiej unikać z daleka. Z tego też powodu, nasz rozmówca odradzał nam planowane przez nas nocowanie w terenie. Bezpieczniej byłoby zatrzymać się w jakimś moteliku w Aleksandrii, którą mieliśmy na trasie.
Z pobłażliwym zrozumieniem obserwowałam, jak chłopcy cieszą się z przeprawy promem. Dla mnie nie była to aż taka frajda, gdyż kilka lat wcześniej pracowałam sezonowo w Świnoujściu i przepraw promem z Warszowa do centrum miasta miałam po dziurki w nosie. Niemniej jednak cieszył mnie widok zachodzącego słońca, którego kolory pięknie odbijały się w falach Dunaju. Uznaliśmy to za dobrą wróżbę przygód, które czekały na nas w Rumunii.
Zjechaliśmy na brzeg i nasz Rumuński przyjaciel zaproponował, że poprowadzi nas na trasie tak, żebyśmy bez problemu dojechali do miasta. Do Aleksandrii dotarliśmy o zmroku. Miasto tętniło życiem, a my wymęczeni szukaliśmy miejsca do przenocowania. Zatrzymaliśmy się przed dużym hotelem topornej konstrukcji i ja wraz z T. udaliśmy się do recepcji. Jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy usłyszeliśmy, że hotel nie dysponuje pokojami czteroosobowymi. Jedyne co mogli nam zaoferować to dwa pokoje dwuosobowe w cenie „lepiej nie pytajcie”. Byliśmy nieco załamani, bo zmęczenie dawało nam się we znaki, a przejeżdżając przez miasto, nie zauważyliśmy innego hotelu. Na szczęście kierowniczka znalazła świetne wyjście – ostatnie piętro hotelu zostało przeznaczone do remontu i był tam jeden pokój trzyosobowy, jednak, jak zaznaczyła – bardzo niskiego standardu. Trudno było nam pohamować radość, gdy dowiedzieliśmy się, że mamy do zapłacenia za pokój jedynie 46 euro, co dzieląc na nas czterech daje marne grosze, a już totalnie ciężko mi było ukryć łzy wzruszenia, gdy dowiedzieliśmy się, że w cenę wliczone jest śniadanie!
Pokoik okazał się nie być aż tak straszny: postsowiecko, ale schludnie i to z telewizorem! I nawet sobie nie wybrażacie, jak przyjemnie było wyspać się w końcu w czystej pościeli po tak długim czasie noclegowania gdzie popadnie!