Eurotrip dzień 5 – Słowenia: Postojna • Włochy: Triest
Waluta: euro
Język: słoweński, można dogadać się w języku angielskim
Autostrady i drogi szybkiego ruchu płatne – wymagana winieta
Kraj należący do UE – niewymagany paszport
Co kupić na pamiątkę: wino
WŁOCHY
Waluta: euro
Język: włoski, można dogadać się w języku angielskim
Autostrady i drogi szybkiego ruchu płatne – wymagana winieta
Kraj należący do UE – niewymagany paszport
Co kupić na pamiątkę: makarony, kawa, wino
Pamiętam, że przy każdym noclegu w namiocie mój sen przerywał poranny zaduch i gorąco. Odrzucałam wtedy gruby koc, wypełzałam ze śpiwora i zdejmowałam tonę ubrań, które nakładałam na siebie przed snem, aby nie zarznąć w nocy. Rozebranie się do bielizny niewiele pomagało. Jedynym sposobem uniknięcia ryzyka przegrzania lub uduszenia się było opuszczenie namiotu.
Nieco inaczej wyglądały pobudki podczas noclegu w aucie. Nigdy nie było mi za zimno, nigdy za gorąco, natomiast spałam zawinięta w kłębek, bo to jedyna pozycja, jaką dało się przyjąć na wąskim tylim siedzeniu. Sen przerywał zazwyczaj ból pleców i skurcze w nogach. Nie było innego rozwiązania niż wyjście z auta i rozprostowanie ścierpniętych kończyn.
Tamtego poranka, podczas naszego pierwszego noclegu w Słowenii, również obudził mnie ból w nogach i krzyżu. Moje obolałe ciało wylało się z otwartego samochodu. Przeciągnęłam się i rozejrzałam się po okolicy. Była to mała zajezdnia dla tirów i niewykluczone, że mógł być to teren prywatny, jednak śpiącym obok kierowcom tirów najwidoczniej nie przeszkadzała nasza obecność.
Po przebudzeniu chłopców tradycyjnie udaliśmy się na stację benzynową „wziąć prysznic” i do supermarketu na śniadanie. Tak wygląda Słowenia skąpana w porannym słońcu:
Kolejnym celem naszej podróży miała być jaskinia w miejscowości Postojna. Przed wyjazdem na Eurotrip oglądaliśmy zdjęcia z tej jaskini na Google Maps i byliśmy na nią nieźle napaleni. Niestety nie sprawdziliśmy ceny wstępu i gdy przybyliśmy na miejsce okazało się, że do zapłacenia mamy 23 € za osobę! Stwierdziliśmy jednogłośnie, że dajemy sobie spokój. Na szczęście pani w kasie uświadomiła nas o istnieniu innej, co prawda mniejszej jaskini, ale o tyle atrakcyjniejszej, że jest położona pod zamkiem częściowo wykutym w skale.
Do Zamku Predjama mieliśmy jakieś 10 km krętej drogi z uroczymi widokami. Gdy dotarliśmy na miejsce, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.
Zamek Predjama został wbudowany w ponad stumetrową skałę. Kilka pomieszczeń zamku mieści się w części dobudowanej w skale, a niektóre komnaty nawet w jaskiniach.
Zamku nie widać z góry, ponieważ wykuty został głęboko w skale, która tworzy jego naturalny dach.
Istnienie Zamku Predjama datuje się na 1202 rok. Najciekawszym władcą zamku był słoweński Robin Hood – Erasmus. To on rozbudował Predjamę i przemienił zamek w twierdzę nie do zdobycia. Pewnego dnia Erasmus podpadł Gubernatorowi Triestu – Kasparowi Ravbarowi, który to wyruszył w odwecie na podbój zamku. Oblężenie trwało rok. Zdobycie zamku uniemożliwiało jego położenie i labirynt tuneli, dzięki którym zamek mógł zaopatrywać się we wszelkie dobra. Oblężenie pewnie zakończyłoby się klęską, gdyby nie zdrada służącego. Wskazał on najsłabszy punkt budowli – miejsce, w którym ściany zamku były najcieńsze i można przebić je kulą armatnią. Miejscem tym była toaleta zlokalizowana na tarasie. Życie Erasmusa dobiegło końca, gdy udał się za potrzebą i służący dał znak wrogim wojskom do wystrzelenia armaty.
Zwiedzenie zamku kosztuje 12 €, my jednak zdecydowaliśmy się na zwiedzanie jaskini, która znajduje się pod zamkiem, co kosztowało nas jedynie 8 €.
Jaskinia powstała wskutek wydrążenia skały przez rzekę Lokva, która zajmuje również jej najmłodsze piętro. Jaskinia znajduje się na czterech poziomach. Niektóre jej części, ze względu na trudne do przejścia zwężenia, są udostępniane wyłącznie doświadczonym grotołazom. W deszczowych porach roku jaskinia jest niedostępna, gdyż niektóre jej piętra są zalane wodą.
Dla nas najbardziej edukacyjnym doświadczeniem z wyprawy była część, w której przewodniczka wytłumaczyła, w jaki sposób można łatwo zapamiętać, które ze skał naciekowych to stalagmity, a które stalaktyty. Pojęcia te często są mylone, jednak istnieje prosty sposób na szybkie rozeznanie się które są które. Szczególnie osobom narodowości niemieckiej nie sprawi ci to problemu. Stalaktyty z języka niemieckiego to Stalaktits, natomiast Niemcy wiedzą (jak i my po podstawowym kursie niemieckiego u Michelle w Berlinie), że sufiks tego słowa – Tits to w języku niemieckim cycki. A cycki znajdują się w górnej części ciała, więc stalaktyty to są te skały zwisające z góry! Proste!
Fotka z małym smokiem.
Pożegnaliśmy na krótko Słowenię i wyruszyliśmy do Włoch. W planie mieliśmy zjedzenie obiadu we włoskiej pizzerii w Triest.
Nazwa tego baru/sklepu na poniższym zdjęciu doskonale oddaje to, co dzieje się na włoskich drogach. Włosi jeżdżą jak wariaci – nie włączają kierunku przy zmianie pasa, ciągle trąbią i potrafią stać na awaryjnych światłach na środku drogi. Każdy centymetr ulicy jest zaparkowany, a znalezienie sobie wolnego miejsca graniczny z cudem. T. jako wielbiciel energicznej jazdy czuł się na włoskich ulicach jak ryba w wodzie.
Zauważyliśmy, że w Trieście spora ilość ludzi porusza się skuterami. Patrząc na masakryczny ruch na drodze, wcale nas to nie dziwiło. Skuterem można szybciej przemknąć między zakorkowanymi samochodami, a także łatwiej jest znaleźć miejsce do zaparkowania.
We Włoszech od 13.00 – 17.00 obowiązuje sjesta, czyli poobiedni odpoczynek od panujących w tych godzinach upałów. Większość miejsc usługowych jest w tym czasie nieczynne. Na szczęście nie wszyscy korzystają z tego przywileju i otrzymaliśmy szansę na znalezienie restauracji, w którym raczyli nas obsłużyć. O tym, co znaczy prawdziwa sjesta przekonaliśmy się dopiero w Grecji.
Prawdziwa włoska pizza podawana jest bez sosów. T. zajadał się nią po uszy, mi nie bardzo przypadła do gustu. Co prawda robiona tak jak lubię – na bardzo cienkim cieście, jednak jego smak i konsystencja przypominała mi tanie, napompowane powietrzem bułki z hipermarketu. Ku mojemu zdziwieniu bez problemu zjadłam całą pizzę i nie czułam się przejedzona.
Trzeba bardzo uważać, gdyż do włoskiego rachunku doliczana jest Coperta (prezzo del coperto al ristorante) – dodatkowa opłata za to, że przygotowano nam miejsce przy stole. Nie jest to napiwek i kwota jest rozliczana fiskalnie. Zwykle jest to od 1-2 € za osobę. U nas wyniósł on 6 € za 4 osoby. Opłaty nie płaci się, jeżeli bierze się danie na wynos. Niekiedy coperta łączona jest z servizio – 10-15% napiwkiem, jednak ten rodzaj opłaty jest uznaniowy.
Podczas każdej wyprawy zdarzały się sytuacje kryzysowe wynikające z jakiegoś zaniedbania dokonanego przed wyruszeniem w podróż. Z mojej głowy wyleciało dokonanie opłaty za serwer! Termin wygaśnięcia usługi zbliżał się nieubłaganie, a my przez ten cały czas nie mieliśmy możliwości dłuższego korzystania z internetu, więc nie mogłam wykonać przelewu. Usiadłam przy sklepie z netbookiem na kolanach i zaczęłam przeglądać listę dostępnych w pobliżu sieci, licząc na znalezienie chociaż jednej niezabezpieczonej. Ku mojemu zdziwieniu prawie wszystkie sieci było niezabezpieczone! I były to sieci prywatne! Pozwoliło mi to szybko uregulować rachunek i przeżyć dalszą część wakacji w spokoju i bez nękania telefonami klientów, dlaczego nie działa im strona 🙂
Triest jest bardzo przyjemnym miastem portowym. Nie pozostało nam dużo czasu na jego szczegółowe zwiedzanie. Pokręciliśmy się trochę po centrum i ruszyliśmy na poszukiwania samochodu.
Szczęście, że T. dobrze orientuje się w terenie. Zawsze jako dodatkowe zabezpieczenie przed zabłądzeniem robiliśmy zdjęcia ulicy, przy której parkowaliśmy samochód. Sposób godny polecenia.
Jechaliśmy przez Włochy o zmierzchu, z jednym przystankiem w McDonald’s, bardziej z potrzeby skorzystania z darmowego wi-fi niż napełnienia żołądka.
Zależało nam, aby przejechać jak najwięcej kilometrów i przenocować w Słowenii, żeby mieć krótki dojazd do państwa, które interesowało nas najbardziej – Chorwacji. Gdy tylko przejechaliśmy granicę zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Było już ciemno i każde miejsce wydawało się nieodpowiednie. Dojechaliśmy do jakiegoś zajazdu i Dexter z Michałem poszli ubłagać właściciela, abyśmy mogli rozbić namiot na jego terenie. Uzyskawszy pozwolenie postawiliśmy jedynie namiot Michała i tradycyjnie chłopcy w trójkę wpakowali się do namiotu, a ja kolejną noc męczyłam moje nogi i plecy w aucie.