Eurotrip dzień 19 – Węgry: Budapeszt
Pierwszy raz w przeciągu całego Eurotripu zwiedzaliśmy w deszczu. Smutne naznaczenie tego, że właśnie kończyła się nasza bałkańska przygoda. Chociaż nie ukrywam, że mnie tamtego dnia kamień spadł z serca, bo w końcu przydał się płaszcz przeciwdeszczowy zapakowany przeze mnie z troską dla T. Przez cały Eurotrip był mi wypominany, bo zajmował „nieco” więcej miejsca w samochodzie. Solidny, gruby i ciężki płaszcz – człowiekowi w nim orkany i tsunami nie straszne. Co prawda T. wyglądał w nim jak pracownik kanalizacji miejskiej, za to on jeden podczas spaceru po deszczowym Budapeszcie był suchutki. A ja dziko usatysfakcjonowana, że nie na darmo taki kawał wlokłam ten płaszcz.
Waluta: 1 PLN= 70 HUF
Język: węgierski
Autostrady i drogi szybkiego ruchu płatne – wymagana winieta
Kraj należący do UE – niewymagany paszport
Co kupić na pamiątkę: wino, marynowane papryczki
Wylądowaliśmy po stronie Budy (miasto Budapeszt powstało z połączenia trzech miejscowości: Budy, Obudy i Pesztu). Z tej strony perełka architektoniczna stolicy Węgier – Parlament – prezentowała się majestatycznie. Odnośnie Parlamentu żałuję dwóch rzeczy: 1) że nie miałam okazji zobaczenia go nocą, kiedy jest bajecznie podświetlony 2) że nie miałam możliwości zobaczenia przepychu jego wnętrza, szczególnie że tego dnia nadarzała się wyjątkowa okazja, o czym poniżej. Na szczęście do Węgier nie mamy daleko, więc przypuszczam, że jeszcze nadarzy się sposobność.
Lało, a nam okropnie burczało w brzuchach, dlatego zdecydowaliśmy, że na początku Budapeszt potraktujemy od strony gastroturystyki. Weszliśmy do klimatycznej knajpki Pater Marcus z belgijskimi piwami i oprócz jedzenia zamówiliśmy tutejszy specjał – piwo o zabawnej nazwie „Kwak”. Zaserwowano je w nietypowych pokalach, przypominających nieco klepsydrę umieszczoną na drewnianym stelażu, który służy też jako uchwyt. W bańce na dole naczynia gromadzi się powietrze i trzeba uważać, żeby nie zachłysnąć się piwem pod koniec picia.
Był 20 sierpnia i tak się złożyło, że natrafiliśmy akurat na święto narodowe – dzień patrona Węgier – Św. Stefana, w związku z czym po przyodzianych w barwy narodowe ulicach błąkały się tłumy ludzi. Przez słynny Most Łańcuchowy szliśmy w sporej procesji, na szczęście obszar został wyjęty z ruchu drogowego, więc przeszliśmy na drugą stronę Dunaju dość sprawnie. Kilka zdjęć tego, co zobaczyliśmy po drugiej stronie rzeki.
Bazylika Św. Stefana znajduje się nieopodal Parlamentu. Zwiedzanie jej wnętrza jest darmowe, natomiast istnieje możliwość wejścia na kopułę, z której roztacza się widok na miasto. My zdecydowaliśmy się jednak na inny punkt widokowy.
Budapest Eye to (ponoć) największy diabelski młyn w Europie. Robi wrażenie – zarówno jazda jak i widok, który się z niego roztacza. Koszt takiej przejażdżki jest niemały – 8 euro. Pełny obrót zajmuje 10 minut. Mały spoiler widoku.
Gdy opadły nam emocje związane z przejażdżką diabelskim młynem, miasto dostarczyło nam kolejnych, tym razem innego rodzaju. W drodze do Parlamentu natknęliśmy się na pomnik upamiętniający wydarzenia z II Wojny Światowej. Przestawia on orła – symbol III Rzeszy, który atakuje Archanioła Gabriela będącego personifikacją Węgier. T. opowiedział, że ten pomnik jest bardzo kontrowersyjny, ponieważ fałszuje historię. Węgry na początku były sojusznikiem Niemiec i odpowiadają za deportację ponad pół miliona obywateli, głównie Żydów. Niesłusznie więc zostały przedstawione na tym pomniku jako niewinna ofiara. Część obywateli jest świadoma historii, dlatego trwają protesty, aby pomnik usunąć. W jego ramach na to miejsce znoszą pamiątki po ofiarach holokaustu, stare zdjęcia, kamienie, które mają uzmysłowić prawdziwy bieg historii.
A w drodze do Parlamentu jeszcze takie smaczki można znaleźć: na pomniku napis „Chwała sowieckim bohaterom – wybawcom”.
A po drodze do Parlamentu
Dlaczego warto udać się do Budapesztu 20 sierpnia? Dlatego, że tego dnia budynek Parlamentu można zwiedzić za darmo. Chętnych jest jednak co nie miara, więc nie wiem czy opłaca się marnować czas na staniu w kolejce dla zaoszczędzenia 25 zł (tyle mniej więcej kosztuje zwiedzanie Parlamentu w pozostałe dni, a do tego są również różne zniżki). Moim zdaniem Parlament robi większe wrażenie, gdy ogląda się go z daleka, szczególnie z drugiego brzegu rzeki. Mając go przed nosem zaciera się ta neogotycka lekkość i strzelistość.
Byliśmy wycieńczeni wielogodzinnym chodzeniem po centrum, dlatego do parkingu, na którym zostawiliśmy samochód, wróciliśmy metrem. Czułam ogromny niedosyt i tak bardzo było mi żal, że potraktowaliśmy ten Budapeszt nieco po macoszemu. Na zwiedzenie mieliśmy tylko parę godzin, a to definitywnie za mało na zobaczenia głównych atrakcji, jakie oferuje to piękne miasto. Pozostaje mi mieć nadzieję, że ponownie zajedziemy w te strony.